ŁAŃCUCH

Wszelki sprzęt gospodarski był dla nas zawsze cenny i atrakcyjny.

Łaziliśmy objuczeni tym złomem na długo zanim zwolennikom havy metalu w Polsce do głowy przyszło przystrajać się w łańcuchy. 

Różnego rodzaju kółka od kultywatorów, płużki, obrodlacze, opryskiwacze i tragarze były dla nas wysoce cenne. 

Nie gardziliśmy również elementami uprzęży, łańcuchami i postronkami.

Cała atrakcja polegała na tym, że sprzętu było zwykle mniej od nas, i na tym tle wynikały wiecznie utarczki, sprzeczki oraz bójki. 

I choć wiadomo było, że samemu bawić się nie da, to często, gęsto iskrzyło między naszym towarzystwem. Taki stan rzeczy był powodem ciągłego utrapienia dla babć i rodziców, którzy co jakiś czas podejmowali naiwne próby zapobieżenia sporom.

Pewnego dnia doszło między nami do ostrej walki o kawałek krowiego łańcucha. 

Ciocia Zosia nie widząc innego rozwiązania zawezwała Natalkę i poleciła : „Dziecko, nie ma innej rady, musisz jutro rano jechać do Miechowa i kupić każdemu po kawałku łańcucha, po trosze gwoździ i po młotku”.

Skoro świt Natalia żegnana przez Ciotkę wyruszyła na „pekes”. 

Gdy dotarła do Miechowa, zgodnie z przykazaniem Ciotki pierwsze swe kroki skierowała do znajdującego się na rynku domu handlowego „Kłos”, a ściślej do stoiska z artykułami do produkcji rolnej.

Tu, w pierwszej kolejności, zażądała łańcucha. Sprawa nie była jednak taka prosta, bowiem wysoce wykwalifikowana „sklepowa” zapytała:

„A jaki długi ten łańcuch i dla kogo”?
Natalkę zatkało. „No”...- zaczęła się jąkać.
Energiczna sprzedawczyni ponowiła pytanie: „Dla kogo: dla krowy, dla psa”?
A ciotka na to: „nie, dla dzieci”.
Tym razem zamurowało tą drugą. „Jak to”? - wybałuszyła oczy - „dla dzieci”.
„No, przecież, do zabawy”...
- „A ja myślałam”...


Zdaje się, że lepiej nam nie zgadywać co pomyślała ekspedientka.

<<powrót jadłospisu

 dalej>>