BÓJ O DYNÓW

27 sierpnia  2009 roku ruszyłem na podbój kolebki rodu Siekańców - Dynowa. 
Zachęcony imponującymi efektami moich poszukiwań prowadzonych w 2009r., na  koniec wakacji postanowiłem udać  się  do miejsca urodzenia mojego ojca, dziadka,  pradziadka może...

Wyprawę poprzedziłem telefonicznym rekonesansem, Pani z którą rozmawiałem oświadczyła, że dokumenty, których szukam znajdują się w Dynowskim USC. Zapowiedziałem wiec , że przyjadę i po jakimś miesiącu wybrałem się w drogę. Wyobrażałem sobie , ze będzie to sentymentalna nieco podróż w czasy i miejsca urodzin i życia moich przodków.

Wyruszam z Sosnowca wczesnym, czwartkowym rankiem prowadzony sprawnie przez mojego GPS-a imieniem Zygmunt. Początkowo chłodny poranek przerodził się w upalny,  parny dzień. Trzystukilometrową trasę, z uwagi na liczne reorganizacje i przebudowy dróg,  przebywam w jakieś sześć godzin z okładem.

Ładne czyste miasteczko, przy wjeździe po lewej cmentarz i zaraz dalej zgrabny ryneczek z położoną na  środku kolumną Jagiełły. Naprzeciw kolumny Urząd Miasta,  w uliczce na lewo piękny kościółek z rozłożonymi przed nim straganami...

Pierwsze kroki skierowałem do Urzędu, tutaj ład i niespotykana w wielkich miastach cisza i spokój. Miła panienka z okienka na parterze kieruje mnie do USC na piętrze. 

Tu pierwsze zdziwienie: cały Urząd Stanu Cywilnego, to jedna osoba -  Pani Kierownik. 
Z gracją wieloletniego poszukiwacza i czarusia przedstawiam jej z czym przybyłem, szukam wpisów dotyczących mojego Dziadka i Ojca. Powołuję się też na telefoniczną rozmowę sprzed miesiąca.
Na początek Pani mnie pyta czym aby nie jest wyznania mojżeszowego, bo jak tak, to najlepiej  szukać w Przemyślu, albo może w samym Rzeszowie... 
Okazuje się niestety, żem  katolik i do tego znam  daty urodzin, ba  nawet numery aktów urodzenia, poszukiwanych osób!

Pani rzecze na to, że owszem,  Urząd posiada  dane, których szukam, ale o uzyskaniu ich kopii -  nie może być mowy! 
Jeśli potrzebuję dokumentów, to mam wnieść stosowną opłatę i zadowolić się skróconym, bądź pełnym odpisem aktu urodzenia.

Tłumaczę, że genealogowi najbardziej zależy na wpisie, że chcę zobaczyć oryginalne podpisy, że smaczki, że nic mi nie musi wydawać, że ja sobie sam sfotografuję i wreszcie, że co jej zależy...

Na nic! Sięgam więc do poważniejszej argumentacji, że dokumenty ponad stuletnie powinny być w archiwum, a skoro ich Pani tam nie przekazała, to ja żądam wydania kopii wpisu na zasadach obowiązujących w archiwach!

Urzędniczka oświadcza, że nie mogła przekazać ksiąg do archiwum bowiem księga obejmuje okres od końca dziewiętnastego wieku do połowy dwudziestego.
Słowem: Nie!
Oświadczam więc , że ja nie po to w sześćsetkilometrową  (w obie strony) drogę się wybrałem, żeby odejść z kwitkiem (a właściwie bez kwitka)! 
Tu gra już stary związkowiec: "proszę o kontakt z Pani przełożonymi i proszę pamiętać, że na pewno będę się od Pani decyzji odwoływał".

Po kilku telefonach do innych urzędów i powiatu, dalszych wyjaśnieniach,  kombinacjach w postaci napisania przeze mnie trzech pism i oświadczenia oraz narysowania fragmentu drzewa genealogicznego  i uiszczeniu opłaty w wysokości 5zł.
 - uzyskuję wreszcie upragniony wpis z 1906r. dotyczący bliźniąt Antoniego i Jana, z których jeden był moim dziadkiem. 

W tłumaczeniu wygląda to następująco:

/Ciekawostką jest, ze obaj bliźniacy zostali wpisani pod jednym (13) numerem aktu urodzenia!
Ponadto niezwykle cenna jest dla mnie informacja o miejscu i dacie ślubu Antoniego (Francja), podjąłem już nawet kroki w celu uzyskania kopii aktu małżeństwa, lecz w chwili pisania niniejszego tekstu (3 września 2010) nie przyniosły one jeszcze rezultatu./

Teraz przyszła kolej na znajdujący się w tej samej księdze wpis z 1944 dotyczący urodzenia mojego ojca.

No, gdy Pani Kierownik to usłyszała... :-)))

Po kolejnych, godzinnych pertraktacjach, wypisaniu wniosku i opłaceniu 22zł. otrzymuję jedynie odpis skrócony aktu urodzenia.
Na koniec uzyskuję jeszcze informację, że Irena i Antoni (?) w chwili urodzenia Jerzego mieszkali na Przedmieściu pod numerem 42.  
I  jeszcze, że dawne Przedmieście było rozległe i trudno dziś zlokalizować numer 42 - prawdopodobnie będzie to obecna ulica  Dworska.

Zjadam w rynku hot-doga, odwiedzam  kościół i cmentarz i po czterogodzinnej wizycie w Dynowie wyruszam w powrotną drogę.

W aucie dopada mnie szereg wątpliwości. Postanawiam nie zostawiać tak sprawy i dodrążyć ją do "zola".

Następnego dnia, po zapoznaniu się z szeregiem komentarzy,  dokumentów i wzorów pism na http://www.genealodzy.pl  formułuję  do Pani Kierownik list i wniosek następującej treści:

29 sierpnia wysyłam pisma do USC w Dynowie i przelewam 5zł. na konto urzędu. Po miesiącu  otrzymuję pocztą interesujący mnie dokument. ZWYCIĘSTWO!!!

Z otrzymanej kopii wynika, (oprócz znanych mi danych babci oraz znanych perypetii na temat tego, który z bliźniaków jest moim dziadkiem) że chrzestnymi ojca byli: Waleria Missnar urodzona Felicis (?) i Kazimierz Grudziński (?).

Ciekawie kiedy się zbiorę by ruszyć dalej w głąb rodu Siekańców, mam wrażenie, że w archiwach będzie łatwiej, ale kto tam wie?. W każdym razie sądzę, że  w USC Dynów przetarłem szlak genealogicznych poszukiwań.

 

do jadłospisu

powrót do strony głównej