Przed moim blokiem wycięto drzewa. Jednego dnia amputowano im korony.
Drugiego wyciachano resztę. To były topole, pewnie sadzone w czynie społecznym
trzydzieści parę lat temu. Może nawet dokonały żywota w wieku
trzydziestu trzech lat, tak jak Chrystus, a Poncjusz Piłat alias Zieleń
Miejska będzie się za to smażył w piekle.
Topoli
się nie lubi, bo dają cień w malutkich mieszkaniach przy Urbanowicz.
Na wiosnę
wszędzie fruwa „wata” a żywiczne łuski młodych liści
brudzą karoserię aut. Topole są „niezdrowe” bo wywołują
duszności i kichanie u alergików.
Czym byłby
Sosnowiec bez topoli? To wykastrowane
z „Pomnika Czynu...” miasto, którym rządzą dygnitarze od
brukowej kostki. Zauważyliście, że w Parku Sieleckim mieszkają sroki?
Że na Przemszę powróciły
dzikie kaczki?
Miasto to w
końcu również jakiś ekosystem,
w którym nie wycina się drzew
bezkarnie. Spójrzcie na dziewiętnastowieczne sztychy Knippla, już wtedy
topola była nieodłącznym elementem śląskiego krajobrazu,
a jak śląskiego to przecież była i w Zagłębiu.
Nie róbcie krzywdy
temu miastu sadząc na skwerach cyprysiki i tuje, albo srebrne świerki...
Siekany
|