SCENTROWANE KOŁO

Zanim, na skutek dojrzewania Violki, nawiązaliśmy kontakty z rówieśnikami ze wsi, byliśmy zamkniętą grupą.  
Wiejskie dzieci w naszym wieku miały już swoje obowiązki, często nawet przekraczające ich możliwości... 

Cóż czasy były inne, mechanizacja na zupełnie innym poziomie niż dziś, a obrazek chłopa orzącego konnym pługiem - powszechny. 

Zboże kosiło się kosiarką konną, wiązało ręcznie, a mendle były nieodłącznym elementem krajobrazu. 
W najlepszym wypadku żniwowano przy użyciu konnej „żniwiarki” lub snopowiązałki traktorowej.

 Młócenie przy użyciu kombajnu było rzadkością, a widok żniwiarza z kosą zwyczajny. Niektórzy zbierali w ten sposób całość zboża, inni tylko „obsiekali” pod wiązałkę czy kosiarkę. Praca była ciężka i dla tego, zwłaszcza w okresie żniw, nasi rówieśnicy nie mieli czasu na zabawy.


Dla nas ewentualne uczestnictwo w polowych robotach było jedynie rozrywką i nigdy nie przymuszano nas do niego. 
Dla miejscowej młodzieży stanowiliśmy więc egzotycznych przybyszów, którzy po całych dniach jeździli na leszczynowych „koniach”, ciągnąc za sobą metalowe kółka od kultywatora. 

Dlatego prędzej, być może, porozumieliby się z kosmitami niż z nami. 
Oczywiście z czasem sytuacja ta się zmieniała i w efekcie zawarliśmy sporo znajomości, ale to nastąpiło o wiele później.

 Pewnego dnia podczas zabawy w ogródku starego domu Zosi, Violka, Mariusz i Andrzej ujrzeli na drodze niedużego chłopca ciągnącego straszliwie skrzypiący wózek o krzywych kołach.

 Intrygująca ta postać stękała przy tym okropnie, a z grymasu na czerwonej, piegowatej twarzy przebijała determinacja i upór. Pociesznie wyglądała ta osóbka. 

Jakoż bodaj Mariusz krzyknął zza płotu: „Scentrowane koło!” Po chwili cała trójka ryczała już chórem: „Scentrowane koło! Scentrowane koło!” 

Mały człowieczek, oburzony i urażony 
w swych wysiłkach odkrzyknął po chwili: „Pojebane dzieci! Pojebane dzieci!” Tego za wiele było Violce.


Ta dwunasto czy trzynastoletnia wówczas dziewczynka, wychowana starannie przez Natalkę, była okazem delikatności i taktu. Jakże ją jednak musiały zaboleć słowa pieguska skoro podskakując zza płotu wrzasnęła: „Chuj, chuj!!!”

 Biedactwo, nawet nie „chuju”, tylko 
w mianowniku, jak na lekcji polskiego, niewprawne usteczka wypowiadały pierwsze, być może, w życiu wyzwiska inne niż: „ty ciapo”. 

Niesłychanie komicznie musiało to brzmieć, bo będąca świadkiem zdarzenia Fredka płakała ze śmiechu. 

A Scentrowane Koło okazał się również przybyszem z miasta, tyle, że babcię miał mniej od naszych wyrozumiałą... 

Zresztą, już od następnych wakacji stał się uczestnikiem naszych zabaw w Janosika i otrzymawszy wdzięczny przydomek „Kurewka” znikał na całe dnie w lesie, gdzie wraz z nami oddawał się błogiemu nieróbstwu. 

<< do jadłospisu

dalej >>