O JANIUSI

Janiusię - szkolną koleżankę naszych babć sprowadził na Piosecno zły los. 

Ten zły los w osobie jej rodzonej siostry pozbawił Janiusię dachu nad głową. Tym sposobem na ładnych parę lat Janka zamieszkała z Zosią.  


Janina, zwana przez nasze babcie również „Śmonklem”, była handlarą. 
Woziła do Będzina jajka, kiełbasę, śmietanę i wszelkie inne płody wsi polskiej, tak bardzo pożądane przez mieszczuchów.

Największych atrakcji dostarczała, ponoć, pasażerom „niebieskich ogórów”, kiedy w zimie woziła pierze.
Niejeden wysiadający w Będzinie, czy Sosnowcu podróżnik wyglądał wówczas jak Wielki Ptak z Ulicy Sezamkowej.

Handel nie szedł jej najgorzej, na dowód czego nosiła się ze swoistą elegancją.
Ta elegancja to głównie sporych rozmiarów złote kolczyki, złoty ząb i takież pierścienie. Całość precjozów niewątpliwie pochodziła z „Najbliższego Wschodu”.

 Kiedy zerwał jej się jeden z kolczyków, elegantka, by nic nie stracić ze swej złotej oprawy, uwiązała go na drucie, jakim drutowano świniom ryje i odzyskawszy w ten sposób równowagę ducha, powróciła do zwykłych swych zajęć.

Handel polegał na tym, że najpierw musiała skupić od chłopów to, z czym później jechała na będziński targ. 
Zosia podśmiewała się czasem, że Janiusia wieczorem wychodzi na wieś w kierunku Trzonowa, a wraca rano z przeciwnego – od Wymysłowa.


 Nie mniej ich stosunki układały się jak najlepiej.
Janka chętnie wynajmowała się również do robót polowych, ale bez względu na to co robiła, ze swymi klejnotami nie rozstawała się nigdy.

Jakiś czas po przybyciu na Piosecno, Janiusia urządziła pranie.  
Kiedy rozwieszała je na płocie i krzakach porzeczek, Zosia próbowała jej doradzić: „Jasiu, zobocz, tak się zaciągło – bedzie loć, weźże toto zbierz i powieś na strychu.”

Nasza bohaterka odrzekła na to: „Wisz bedzie deszcz – bedzie i pogoda, kiedyś przecie wyschnie”.

Od tego czasu nieodłącznym elementem Ludwicynego obejścia stały się, porozwieszane w najrozmaitszych miejscach, intymne części Janiusinej garderoby.

 Najlepiej prezentowały się olbrzymich rozmiarów różowe lub niebieskie reformy, wiszące fantazyjnie na krzaczkach i drzewkach sadu.

Przez długie tygodnie niepogody powiewały niczym porzucone po desancie spadochrony, schnąc i moknąc na przemian.

Ten artystyczny nieład w ogrodzie niezmiennie irytował Ludwikę. Kiedy wpadała z Sosnowca, ogarnięta szałem porządkowania swego gospodarstwa nie przepuściła nigdy Janinym majtom.

Jeśli nie miała odwagi ich sprzątnąć, to chociaż właścicielkę obgadała.

 Zosia i Hela śmiały się tylko, a Janka wiadomo: „bedzie deszcz – bedzie i pogoda ...” 

Nam również Janiusia w niczym nie wadziła. 

Była nawet dostarczycielką swego rodzaju atrakcji kiedy, nie przejmując się zupełnie naszą obecnością, odlewała się 
w dowolnym miejscu wywalając, wielkie jak księżyc w pełni, dupsko.

Po jakimś czasie mąż Janinej siostry zachorował i Janka niepomna krzywd wróciła do domu by się nim opiekować.

 Przez te parę lat była jednak jednym z „mocnych punktów” piosecniańskiego krajobrazu.

<<powrót jadłospis

 dalej>>