ANTEK I JANEK

Pisząc opowiadania do „Gniazda” było mi trochę smutno, że tak mało wiem o dziejach mojej rodziny ze strony ojca. Stop! To nie tak. O historii trochę wiem, gorzej z „obsadzeniem” ludzi w suchych informacjach o ich przeszłości.
 
Konkretnych postaci, sylwetek z wadami, zaletami, namiętnościami i tym, co składa się na osobowość i charakter CZŁOWIEKA.
A przecież jednym z celów mojej pisaniny jest utrwalenie prawdy o przodkach i to nie tej, którą można wyczytać z odpisu metryki, aktu małżeństwa, czy zgonu...

Z wielu powodów trudniej mi będzie z rodziną ojca, niemniej spróbujmy.
Dziadek mój Jan Siekaniec z zawodu kołodziej wybrał tzw. „karierę” wojskową i został zawodowym podoficerem naszego przedwojennego wojska w randze plutonowego.
Po odbyciu kampanii wrześniowej trafił do obozu jenieckiego, skąd w niedługim czasie uciekł i powrócił do żony Ireny.

 Babcia Irena z domu Stachurska była (jak widać na zdjęciu wytarganym z wojennego ausweisu) pięknooką kobietą z grubymi, długimi warkoczami. Była też, (co dla mnie ma pewne znaczenie) rodowitą Sosnowiczanką z Sielca.

Być może uda mi się dociec jak doszło do małżeństwa Janka i Irki oraz wyłonić więcej szczegółów z ich życia, tymczasem skupię się na historyjce, która po raz pierwszy pozwoliła mi ujrzeć w nich kogoś bliskiego.

Mój Ojciec jest synem Jana (na zdjęciu z prawej Jan z moim tatą po pierwszej komunii) , jednak z dokumentów wynika, że jego ojcem był Antoni Siekaniec – brat bliźniak Jana. Jakoś nie wiele się u nas na ten temat rozmawiało.

 Mama komentowała to czasem złośliwie z właściwym jej pobłażliwym, lisim uśmieszkiem.

 Nie pałała widać sympatią do rodziny męża i często pozwalała sobie na złośliwości pod adresem jej członków.

 Wszystkich poza Babcią Ireną, którą najwyraźniej lubiła i darzyła sympatią.  
(Są to oczywiście tylko moje wrażenia, które zanotowałem w pamięci z dzieciństwa i tzw. wieku młodzieńczego – na długo po śmierci obojga rodziców mojego taty.)

Jeszcze więcej takich niewinnych, acz kąśliwych uwag usłyszał ojciec od mamy na temat swojego „ukraińskiego” pochodzenia (urodził się w Dynowie, a dziadkowie mieszkali przed wojną w Przemyślu i zdaje się w Jarosławiu).

Wobec tego wiele się o moich przodkach „po mieczu” u nas nie mówiło.

Kiedy się zastanawiałem nad „tajemnicą pochodzenia” ojca do głowy mi przychodziły różne romansowe historie typu „brat bratu dziewczynę zbałamucił”.

Zdawało się to tym bardziej prawdopodobne, że brat dziadka – Antek wyemigrował przed, lub w czasie wojny do Francji, gdzie zresztą po latach dokonał żywota.

Zapytałem niedawno tatę, dlaczego uważając za swego ojca Jana w dowodzie stoi, że jest synem Antoniego. Odpowiedział mi na to mniej więcej w ten sposób:

„Dziadek, jak wiesz, po wrześniu trafił do stalagu. Uciekł stamtąd przy pierwszej okazji i po długiej wędrówce wrócił do Dynowa. Szukali go Niemcy, więc musiał się ukrywać, po jakimś czasie wymyślili jednak z babcią, że będzie się podawał za Antka - swego brata bliźniaka.

W ten sposób, bez szkody dla nikogo mógł wyjść z ukrycia. Sztuka się udała - dla Niemców i większości sąsiadów stał się Antkiem, który powrócił z Francji i zamieszkał ze swoją bratową Irką.

Kiedy w 1944r. przyszedłem na świat siłą rzeczy musiałem zostać „zapisany na Antoniego” i... tak już zostało.

Po wojnie nie było sensu prostować tej sprawy, zwłaszcza, że dziadek jako zawodowy żołnierz przedwojennego wojska, instruktor przysposobienia wojskowego itd. nie chciał za bardzo „leźć w oczy” nowym władzom.”

Opowieść wyjaśnia zamieszanie z „tajemnicą pochodzenia” mojego taty i wobec pokręconych wojennych i powojennych losów Polaków nie jest pewnie niczym wyjątkowym. Pozostają jednak przedwojenne zdjęcia dziadka  z jakiegoś przemarszu zadedykowane na odwrocie:

„Na pamiątkę
dla bratowy Irki
 Jasiek
Przemyśl 3 VI 1938”

 

 

 

 


Wygląda więc na to, że  prawda jest bardziej burzliwa i romansowa!   (foto:Jasiek pierwszy z lewej)

powrót do jadłospisu

następna opowieść: paw