Babcia Dzieniowa, która wychowała się w
biedzie i ciężkiej pracy, potrafi przyrządzić wiele potraw
jakich, jak sądzę, nie znajdziecie w żadnej książce kucharskiej.
Taką wyrosłą z biedy potrawą, która zresztą urzekła mnie (znanego zieminakożercę)
od pierwszej łyżki, są zielone
kluski.
Pewną ilość ziemniaków (w zależności
od apetytów i wielkości garnka) obrać, zetrzeć jak na placki
ziemniaczane, osolić, "pojarzynkować" i popieprzyć.
Wodę w odpowiednim garze zagotować i całość
mamałygi do wrzątku wrzucić
po czym gotować mieszając aż
"kluski" zgęstnieją i ugotują się nieco.
Tymczasem pamiętać by się (broń Boże) nie przypaliła smażona w
wielkiej ilości świeża słoninka z cebulą.
Wlać pulpę na głęboki talerz
dopieprzyć do smaku i nie żałując omasty polać potrawę. Teraz już tylko jeść, jeść i dokładać.
W nieco oszczędniejszej i bardziej
"turystycznej" wersji do omasty miast słoniny użyć można powszechnych
ostatnio tuszonek wieprzowych.
Kluski nie są oczywiście zielone jak
trawa, ale (zwłaszcza po jakimś czasie) nabierają szlachetnego koloru
nadgnitej oliwki.
Dziadek Stasiek , zwał za życia to danie leguminą , zaś
autorem obecnie przyjętej nazwy jest jego wnuk Rafał.
Smacznego.
klik
|